Llelewyn Davis nie ma swojego własnego kąta. Najczęściej "couchuje" u zaprzyjaźnionego profesora albo u plującej jadem ex dziewczyny, która najprawdopodobniej nosi jego dziecko i ma zamiar je usunąć. Z rodziną też nie najlepiej. Z siostrą rozmowę zwykle kończy kłótnia, ojciec jest chory. Nie znosi współpracy z innymi muzykami, może z powodu śmierci swojego muzycznego partnera. Na każdym kroku pokazuje jak o nic nie potrafi zawalczyć i to według mnie jest jego najgorszą cechą. Scena, w której śpiewa i gra dla chorego ojca genialna(łzy mogą popłynąć).Dziewczę które może kochal, a może i ona jego jest już w związku z innym. Zdenerwowały mnie sceny gdy wahał się czy skręcić z trasy i odwiedzić Dianę, potrącił psa (oja głupia, myślałam że mu pomoże), zostawił kota w aucie. Zawsze spłukany, uważający się za muzycznego wirtuoza. Ogólnie film oceniam jako dobry, tempo niespieszne, pozwalające delektować się świetną muzyką. Faceci, nie bądźcie Llelewynami!